poniedziałek, 17 lutego 2014

▹002

Czuję, że umieram z samotności, z miłości, z rozpaczy, z nienawiści  ze wszystkiego, co może mi zaoferować ten świat.
Patrzyłam się pusto w ścianę. Kreśląc w myślach linie po kilku kawałkach drewna. Słyszałam mój żołądek dający o sobie znać i suchość w ustach. Podniosłam drżącą rękę i upiłam łyka, ciepłej brązowej wody. Nie wiem ile już tutaj siedziałam, gdzie są moi rodzice lub co ważniejsze gdzie jestem ja.
Otworzyłam duże drewniane drzwi. W dużym, zakurzonym pokoju stał regał z książkami, po prawej stronie stara, brudna sofa. Zrobiłam dwa małe kroczki w głąb pomieszczenia, rozejrzałam się szybko aby po chwili stwierdzić, że jestem tutaj zupełnie sama. Pod oknem a przynajmniej miejscem gdzie powinno takie być stał duży stół z ciemnego drewna a przy nim dwa krzesła, jedno z nich było bardzo proste, drugie miało na sobie wyryte zdobienia. Opuszkami palców przejechałam po wyrytym kwiatku.
Moja siostra, mama, tata. Widziałam ich twarze, posiniaczone, usta zaklejone taśmą, ich ciała przywiązane do krzeseł ilekroć zamknęłam oczy. „[…]ale co mam to bardzo szczególny zestaw umiejętności; umiejętności które nabyłem podczas bardzo długiej kariery. Umiejętności które sprawiają, że jestem koszmarem dla osób jak ty.” Koszmarem? Umiejętności? Nie rozumiałam nic. Nie rozumiałam dlaczego się tutaj znajduję, o czym mówił mężczyzna, którego znam całe życie chodź jak się okazuje nie znam wcale, dlaczego. To pytanie męczyło mnie godzinami. Czy na świecie jest mało dziewczyn, które mogłyby zastąpić moje miejsce? Dlaczego akurat ja? Nie obchodziły mnie inne osoby, chętnie postawiłabym kogoś na swoje miejsce, nie myśląc o konsekwencjach.
Czerwona ziemia. Kilometry pustki, nicości pośród których ja. Ubrana wyłącznie w za dużą koszulkę. Z posiniaczonym, przemokniętym od potu ciałem. Ogromna, płaska, obszerna, bezdrzewna równina porośnięta była jedynie przez kępy wysokich, wyschłych i spalonych pustynnym słońcem traw. Wokoło roztaczały się sczerniałe wrzosowiska, większe od człowieka. Od ziemi aż do wierzchołków pokrywały je pnącze przerzucając się z pnia na pień, tworząc jakby wielkie litery: W i M, zwieszając się na kształt festonów, firanek i całych kotar.

Płakałam, łzy spływały po moich policzkach kreśląc na nich różnorodne linie. Kręciło mi się w głowie, wszystko wokół było rozmazane. Chciałam odejść z tego świata, zamknąć oczy i nigdy więcej ich nie otworzyć. Skończyć to wszystko. Całą tą niedolę, samotność, tęsknotę. Tęskniłam za rzucającą we mnie poduszkami siostrą, gdy tylko przekroczyłam próg jej pokoju, witającą mnie szerokim uśmiechem mamą, gdy wracałam zmęczona ze szkoły, surowym lecz troskliwym ojcem, wiecznie roześmianym i zwariowanym Charlesem, który nie raz wpakowywał mnie w niemałe kłopoty. Za nimi wszystkimi, za chodźmy najmniejszą, nieważną wtedy dla mnie rzeczą, która teraz przypominała mi o tym jak bezsilna byłam w tym momencie. Uwięziona pośrodku niczego.
-Nie mogę tak dalej, nie rozumiesz! Wszyscy się ode mnie odwracają! Właśnie straciłam Nellie, co dalej? Tracę po kolei wszystkich na których mi zależy! Co ja takiego zrobiłam? –krzyczałam machając rękami w powietrzu.
-Cii, księżniczko. –mój tata podszedł do mnie i zacisnął mnie w mocnym uścisku. Uderzyłam zaciśniętą pięścią w jego klatkę piersiową, postawiłam mocny krok w tył jednak na marne. Próbowałam odepchnąć go od siebie, walczyłam. Uderzając w każdą dostępną część jego ciała czułam jak łzy napływają mi do oczu. –Cii. –usłyszałam spokojny i cichy głos mojego ojca. Moje przed chwilą jeszcze napięte mięśnie, momentalnie się rozluźniły.
-Dlaczego? –zaszlochałam głośno. –Co ja mam teraz zrobić? –zapytałam bezradnie.
-Zawsze chodź z głową podniesioną do góry. Bo co jest w końcu ważniejsze - szukać przeszkód na swojej drodze w obawie przed upadkiem, czy może szukać osoby, która w razie potrzeby pomogłaby ci wstać?
Postawiłam bose stopy na drewnianej podłodze. Przytrzymując się ściany doszłam do drzwi, pchnęłam je lekko,a te zaskrzypiały głośno. Stawiałam krok za krokiem, chwiejąc się przy tym i co chwilę lądując na podłodze. Ale nie poddawałam się. Kiedy wreszcie dotarłam do znajomego mi już pokoju podeszłam do regału z książkami. Szepcząc tytuły książek pod nosem, analizowałam każdą z nich. W końcu wyciągnęłam ciemnobrązową książkę ze złotymi zdobieniami. Otworzyłam ją mniej więcej po środku. Strony były żółtawe a litery wyblakłe.
„Roślinność reprezentowały pessyflory – wrośnięte w ziemię o średnicy dyni kule, z których wyrastały sznurki – liany, pokrywające swym rozrastaniem zielonymi kolcami całą przestrzeń i tworzące gęstwinę. Jeśli chodzi o zwierzęta, ich przedstawicielami w Mombasa były przede wszystkim antylopy, zebry i termity, które wszędzie tworzyły kopce.”
-Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? –usłyszałam ochrypły głos za plecami. Przełknęłam ślinę, zacisnęłam mocno powieki. Nie podchodź tu, nie podchodź tu, nie podchodź tu. –Powinnaś się czegoś dowiedzieć. –usłyszałam głos odsuwanego krzesła. –Nie zabraniam ci na mnie patrzeć. –powiedział z rozbawieniem w głosie. Zamknęłam książkę z impetem i pchnęłam ją w jego stronę. Wciąż unikając jego spojrzenia wstałam od stołu. Obróciłam się na pięcie i podbiegłam w stronę mojego pokoju. Mocowałam się z zardzewiałą metalową klamką, bezskutecznie próbując otworzyć drzwi kiedy poczułam mokrą dłoń na moim nadgarstku. Chłopak odwrócił mnie i przyparł swoim ciałem o moje uniemożliwiając mi tym samym jakikolwiek ruch. Jego brązowe tęczówki analizowały każdy chodźmy najmniejszy szczegół mojej twarz. –Nie musisz się mnie bać. –wyszeptał patrząc mi prosto w oczy.  –Nie skrzywdzę cię, obiecuję. –dodał. Nie odpowiedziałam, patrzyłam pusto w dół. Zacisnęłam dłoń mocniej na klamce, próbowałam nią poruszyć. Drzwi skrzypnęły i po chwili otworzyły się a my upadliśmy na ziemię. Ostatkiem sił zepchnęłam jego ciało z mojego i doczołgałam się na łóżko gdzie położyłam się przodem do ściany odizolowując się od świata.
-Musisz coś zjeść. –usłyszałam. Nie odwróciłam się, wciąż leżałam plecami zwrócona do niego. Chłopak siedział na krześle, czułam jego wzrok na swoim pół nagim, obnażonym ciele. Dziwny zapach unosił się w pokoju. Miałam sucho w ustach, od dwóch dni nic nie piłam ani nie jadłam. Niechętnie podniosłam się. Objęłam glinianą miskę dłońmi i zaczęłam jeść. Na początku powoli, ostrożnie licząc na truciznę w środku, już po chwili szybko i łapczywie. Od ponad tygodnia nie miałam nic w ustach. Jeśli mnie otruł to może nawet i lepiej, ból minął by szybciej. Harrison położył na moim łóżku książkę, tą samą którą czytałam zanim mi przerwał po czym wyszedł. Odprowadziłam wzrokiem jego sylwetkę, wykorzystując fakt, że stał do mnie tyłem i nie dowiedziałby się o moim wzroku spoczywającym na jego umięśnionym ciele. Wyższy ode mnie o głowę,  długie lekko kręcone brązowe włosy które opadały niesfornie na jego czoło, dla niektórych ideał chłopaka, dla mnie psychopata. Tym razem dokładnie przyjrzałam się strukturze książki, miała wygrawerowane literki, na pewno była by teraz sporo warta gdyby nie duża warstwa kurzu i plama po prawdopodobnie kawie na jednej ze stron. Przekartkowałam ją szukając wzrokiem słów które przykuły by moją uwagę, zatrzymałam się, przejechałam dłonią po kartce w celu oczyszczenia jej.
„Od dziesiątej do piętnastej następowały tzw. „białe godziny”, podczas których należało się ukryć pod skalistym wąwozem porośniętym krzakami i drzewami. Wszystko to z powodu prażącego w tym czasie niemiłosiernie słońca - nawet zwierzęta chowały się w najgłębsze gąszcze, ptaki przestawały śpiewać - cała natura milkła.”

-Kim jesteś? – spytałam próbując sama znaleźć odpowiedź w jego brązowych oczach. Siedziałam na metalowej huśtawce na werandzie przed domem obserwując zachód słońca. Kątem oka spostrzegłam jak zaciska pięści na drewnianej poręczy, pierwszy raz odezwałam się do niego od czasu kiedy się tutaj znalazłam. Westchnął głośno jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. Mój wzrok dokładnie analizując każdy centymetr, szukając jakiego kol wiek znaku, punktu zaczepienia, wskazówki. Chciałam uciec, na każdy możliwy sposób, każda moja myśl sprowadzała się do jednego.
 - Twoim nowym pochłaniaczem czasu. – odpowiedział po dłuższym czasie, podnosząc twarz w stronę nieba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz