sobota, 12 kwietnia 2014

005

Ludzie wprost uwielbiają nas niszczyć.
Zrobią wszystko abyśmy poczuli się źle, bezwartościowi, samotni.
Wystarczy chwila słabości, a oni to wykorzystają. Zupełnie jakby ich
Całe  życie polegało na czyhaniu na nasze upadki.

Elisabeth zakręciła prysznic. W rurach zabulgotało, kapnęło jeszcze kilka kropel i woda przestała lecieć. Dopiero kiedy wyszła spod natrysku, zobaczyły, że po jej nodze spływa strumyczek krwi. Wrzask uderzył w wykładane drewnem ściany, odbił się od nich i powrócił jak echo. Na jej skórze połyskiwały krople wody. Stała nieruchomo. Kiedy pierwsze ciemne krople menstruacyjnej krwi zaczęły kapać na kafelki podłogi zostawiając plamy wielkości dziesięciocentówki, poczuła gwałtowne obrzydzenie. Rozejrzała się ociężale .Mokre włosy oblepiały jej policzki jak hełm, następnie opadając ciężko na plecy i ramiona. Krwi na podłodze przybywało. Spuściła wzrok. Wrzasnęła. –Nie, nie, nie, nie. –zaczęła krzątać się, szukając najbliższego ręcznika. Była zdezorientowana i wściekła jednocześnie. Nagłe ukłucie w brzuchu sprawiło, że uderzyła plecami o ścianę. Opadła bezradnie na podłogę. Cichy szloch rozległ się w łazience. Po chwili drzwi otworzyły się z impetem.
-Wszystko w porządku? –zapytał, odwracając się tyłem do dziewczyny.
-Nie.
Ściągnął swoją koszulę i wyciągnął rękę w tył, skupiając swój wzrok na szczelinie między dwiema paletami ciemnego drewna. Obie nogi Elisabeth były umazane, jak gdyby dziewczyna przeszła w bród przez rzekę krwi. Drżącą ręką sięgnęła i przejęła kawałek materiału, którym starała się zakryć jak najwięcej nagiego ciała.
- Boli – jęknęła. - Brzuch...
- To przejdzie. - uspokoił ją. –Byłem pewny, że ty już … no wiesz. –zawahał się.
-Nie. –szepnęła. –Co mam robić?! –dodała już znacznie głośniej. –Dlaczego mnie tu w ogóle trzymasz?! Mogłeś przewidzieć takie rzeczy! –wyrzucała z siebie słowa, dając upust emocjom. Harrison pogłaskał ją w policzek, patrząc pusto na jej twarz. Złapał jej zakrwawioną dłoń i pociągnął do siebie. Mięśnie brunetki spięły się, jej ręka znalazła się na jego nagim torsie, odpychając go od siebie. Jednak na marne. Nie tylko wyższy ale i silniejszy chłopak gładził jej włosy, próbując uspokoić ją chociaż w najmniejszym stopniu. Po paru minutach, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność jej oddech się unormował, opuściła rezygnująco ręce, oparła głowę o jego ramię i pociągnęła nosem.
-Widzisz? Jest dobrze. –szepnął. Splótł ich palce i pociągnął ją w stronę drzwi. –Nie bój się, posprzątam. – dodał zauważając jej niepewność. Zrobiła malutki krok do przodu, jednak po chwili cofnęła się gwałtownie opuszczając głowę. –Jak wolisz. –uśmiechnął się ciepło, otworzył drzwi i skinął palcem aby poczekała w łazience, a sam zniknął. Nie czekała na niego długo. W zasadzie wydawało się jej, że biegł aby wrócić tutaj jak najszybciej, do niej. Zakrwawionej, mokrej, nagiej, obnażonej. Podał jej czerwone metalowe pudełko po czym zostawił ją sam, wcześniej życząc jej powodzenia, co uznała za tandetny i nie śmieszny żart. Trzymając w swojej ręce typowo damskie środki higieny doszła do wniosku, że zaplanował wszystko wręcz idealnie. Ubrania, bielizna w jej rozmiarze. Wszystkie potrzebne rzeczy, miała na wyciągnięcie ręki. Ciekawiło to jak długo to planował? Był w tym sam? Czy może ktoś mu pomagał? Ci ludzie w kominiarkach, którzy byli z nim w jej domu? Miała tyle pytań, których nie była w stanie zadać. Dzisiejszy dzień, mogła uznać za jeden z niewielu dni, kiedy odezwała się do niego więcej niż jednym słowem. Czy jej to przeszkadzało? Nie wiedziała sama. Była jedną z tych osób, które irytuje cisza. Mogłyby znaleźć wspólny język z praktycznie każdą osobą. Jednak on był inny. Widziała jak na nią patrzył, jak jego oczy świeciły gdy podczas czytania. jednej z wielu zgromadzonych w tym jakże ciasnym, małym domku, coś wywołało u niej miłe uczucie i uśmiechnęła się lekko. Chciał aby czuła się tutaj dobrze. Tak jak on. Jednak ona nie potrafiła. Tęskniła za rodziną i znajomymi jak za niczym innym. Chciała by znów wtulić się w futerko swojego dużego, białego kota. Oglądając mecze w tatą i śmiać się do łez kiedy tylko zawodnik wykonał zły ruch, powodując deszcz gniewnych emocji i wiązankę słów ze strony Richarda. Starała się być silna.  Z całego serca chciała wrócić do domu i powiedzieć „Przetrwałam to. Nie płakałam. Jestem silna”. Jednak nie była. Szlochała do poduszki każdą noc, dławiąc się własnymi łzami. Zastanawiała się czy Harrison to słyszy. Czy on też płacze? Albo czy ma chociaż wyrzuty sumienia? Spojrzała w zakurzone lustro. Podkrążone oczy, wychudzone ciało. Tak bardzo różniła się od wiecznie roześmianej, lubiącej aktywności sportowe i długie wieczory z książką i herbatą dziewczyny, którą była kiedyś. Ona już zniknęła. Umarła.


Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi. Zanurzam się w wodzie, która ma płowy kolor rozkopanej gleby. Każdy oddech duzi. Nie ma niczego, czego można by się przytrzymać, niczego, w co można by się wbić pazurami. Nie ma wyjścia, trzeba odpuścić. Leżała sztywno na szarej pościeli, nie wiedząc co dalej ze sobą począć. Bawiła się palcami, analizując parę pęknięć w drewnianym suficie. Zastanawiała się jak to wszystko zbudował? Od jak dawna to planował? Skąd miał te materiały? Jeżeli nie kłamał to w pobliżu nie ma żadnych ludzi, ale czy mogła mu ufać? No właśnie. Osoba, która porwała ją i trzyma na tym pustkowiu wbrew jej woli, może jednocześnie się o nią troszczyć? Dzisiejszy incydent w łazience, postawił, w jej oczach, Harrisona w zupełnie innym świetle. Patrząc na niego zastanawiała się na sensem całej sytuacji w której obecnie się znajduje.
-Po co jest noc? –pytanie skierowała do bruneta leżącego obecnie na podłodze przy jej łóżku. Miała cichą nadzieję, że nie śpi.
-
-Noc jest po to, żeby umrzeć. -odpowiedział po chwili. -Dzień jest po to, żeby żyć.
-Więc teraz umieramy? – odwróciła się na prawy bok i spojrzała na niego. Czuła się winna, że przez nią śpi teraz na twardych deskach, jednocześnie była mu wdzięczna.
-
-Jeden dzień to jest całe życie. Kiedy się to rozumie, kiedy się to widzi z całą jasnością, z całą olśniewającą jasnością dnia i z całą olśniewającą ciemnością nocy, się żyje w każdym momencie. – uśmiechnął się lekko. Coś w jego słowach trafiało do niej. Chodź jego tok myślenia był inny, nie potrafiła go rozgryźć.
 -Jak się czujesz? –zapytał, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-Fatalnie. –odpowiedziała. Wstała z łóżka i usiadła obok bruneta na ziemi. Nie myślała racjonalnie. Jej emocje zmieniały się w ciągu paru sekund, nie rozumiała tego. Wiedziała, że tak będzie, ale nie rozumiała.
-W jakim sensie? –jego głos wyrażał troskę, oczy cierpienie a z mowy ciała można było wywnioskować, że pragnął bliskości. Potrzebował czyjegoś ciepła, dotyku. Czuł się samotny. Elisabeth go odtrącała, tak jak jego ojciec wcześniej, tak jak wszyscy. Godzinami zastanawiał się jak sprawić, żeby ta drobna, niska brunetka polubiła go chodź trochę. Rozumiał powagę zaistniałej sytuacji. Rozumiał, że ona nie była w stanie pojąć rzeczy, które działy się wokół nie. Uratował ją. W to przynajmniej wierzył, nie chciał myśleć inaczej. A ona … nauczy się go kochać, nauczy się okazywać uczucia. Wierzył w to. Wierzył w nią.
-W każdym sensie. –wzruszyła ramionami.


-Gdzie jedziemy? –spytała mrużąc oczy i zasłaniając dłonią ostro świecące słońce. Chłopak nic nie odpowiedział. W skupieniu wkładał potrzebne rzeczy do bagażnika. Między innymi znalazła się tam przenośna lodówka w jakimiś konserwami i butelkami wody, latarka, koc, duży nóż, lina, zapałki i krzesiwo.
–Skocz do domu i weź sobie jakąś czapkę i coś na wieczór. – powiedział po chwili, zamykając drzwiczki. Elisabeth wywróciła teatralnie oczami i ruszyła jak najwolniej w stronę domu. –Potem jest zimno, jak nie chcesz marznąć to rusz się. –krzyknął za nią uśmiechając się sam do siebie. Wciąż gubiła się w tym małym domu. Weszła do pierwszego lepszego pokoju. Nigdy nie była tu wcześniej. Rozglądając się leniwie po pokoju. Podbiegła do jednej z trzech stojących tu szaf i otworzyła ją, przeszukując rzeczy wiszące na wieszakach znalazła duże palto w odcieniach szarości. Narzuciła je na ramię. Stanęła na palcach aby dostrzec rzeczy leżące na górnej półce. Pośród miliona książek, kartek i innych dokumentów znalazła czarny kapelusz, który już po chwili wylądował na jej głowie. Nie czekała długo, a usłyszała swoje imię z zewnątrz. Odgarnęła włosy opadające jej na twarz i zamknęła drzwiczki.
-Idę. –krzyknęła obracając się na pięcie.
Było południe słońce grzało niemiłosiernie, nie było ani centymetra cienia. Posłusznie wsiadła do wypełnionego kurzem samochodu, który wraz z włączeniem silnika i naciśnięciem pedału gazu uniósł się, dostając się do oczu brunetki. Harrison jedną ręką trzymał kurczowo kierownicy, drugą grzebał w materiałowej torbie, która leżała na tylnim siedzeniu. Wyciągnął z niej mały wiatraczek, wielkości zaciśniętej pięści. Podał go dziewczynie. Elisabeth posłała mu niepewny uśmiech po czym włączyła urządzenie. Przyjemne uczucie chłodu sprawiło, że szeroki uśmiech mimowolnie pojawił się na jej twarzy. Odchyliła głowę do tyłu, wypuszczając głośno powietrze. Brakowało jej tego. Wychowana w deszczowym Londynie. Przez wyczajona do zimnego klimatu. Ciężko było jej zaakceptować nową pogodę. „Pogodę zaakceptuje, położenia i towarzystwa nie” pomyślała, a jej twarz powrotem spoważniała.
-Gdzie mnie wieziesz? – maleńka iskierka nadziei pojawiła się w jej umyśle. Może odwozi ją do domu? Może zrozumiał, że jej miejsce jest przy rodzinie i znajomych? A może nareszcie ma jej dość?

-Przyda ci się trochę kontaktu z naturą. –odpowiedział skupiony na milionach kilometrów pustynnej pustki znajdujących się przed nimi. Westchnęła cicho zrezygnowana i opuściła głowę.
-Trochę cywilizacji też by nie zaszkodziło. –szepnęła bawiąc się swoimi palcami. Harrison zacisnął zęby, a jeszcze mocniej ręce na kierownicy. Nic nie odpowiedział. Zmrużył oczy udając zainteresowanego kierunkiem drogi. –Odpowiesz chociaż na moje pytania? – zapytała po chwili, przygryzając dolną wargę.
-Jakie pytania, kochanie? –spojrzał na nią, uśmiechając się zadziornie na co ona wywróciła oczami.
-Wiesz jakie.
-Już ci mówiłem… wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. –jej wzrok znów powędrował w dół, a do oczy powoli zaczęły napływać łzy. –Nie sądzisz, że tak będzie lepiej? – skręcił delikatnie w lewo. –Dowiedzieć się małych rzeczy. Krok po kroku. –zaciągnął ręczny, a po chwili zatrzymał auto. –Wolisz aby spadła na ciebie bomba informacji? Z nikim innym nie porozmawiasz. Nikogo innego tu nie ma. –odwrócił się w jej stronę i złapał ją za dłoń. –Wiem, że tego nie rozumiesz. Ale jest dużo pytań na które nawet ja nie znam odpowiedzi… Jedyne co musisz wiedzieć to, że zawsze będę cię chronił. Kiedyś tego nie zauważałaś, ale zawsze to robiłem. Nie wiesz ile jest w stanie zdziałać zakochany gimnazjalista. –zaśmiał się cicho. Po chwili wsiadł z samochodu i ruszył w stronę bagażnika. Elisabeth niechętnie wstała z wygodnego fotela. Zabrała materiałową torbę i przewiesiła ją sobie przez ramię. Znaleźli się na bezludnej, pozbawiona chmur, bezwodnej pustyni ze stokami olbrzymiej góry. Ta ogromna, ciągnąca się kilometrami, płaska, obszerna, bezdrzewna równina porośnięta była jedynie przez kępy wysokich, wyschłych i spalonych pustynnym słońcem traw. Wokoło roztaczały się sczerniałe wrzosowiska, większe od człowieka.
-Chcesz? – brunet wyciągnął w jej stronie jointa. Pokręciła przecząco głową, zaciskając dłoń w pięść. –To nie marihuana jeśli o tym myślisz. – ponownie zaprzeczyła, krótkim gestem i zabrała się za wyciąganie rzeczy z bagażnika. –Musimy przełożyć parę z nich na tylnie siedzenia. Drzwiczki nie są zbyt szczelne, a w razie burzy piaskowej, tu na górze nie chciałbym aby coś im się stało.
-Burzy? –jej głos zadrżał.
-Burzy. –odpowiedział ze spokojem w głosie. –Ochronię cię. –dodał po chwili, prawie niesłyszalnie.
Po przepakowaniu wszystkich ważniejszych rzeczy, zabrali parę z nich, min. dwa koce, butelki z w wodą, które brunet dzielnie nosił w swoim plecaku i trochę prowiantu. Szli przed siebie. Ona nie znała celu całej tej wyprawy. On, aż się cieszył na samą myśl tego jakże cudownego widoku. Mijały minuty, upał powoli ustawał. Robiło się ciemniej, chłodniej. Elisabeth wyciągnęła swoje nakrycie z torby i założyła je na siebie. Od razu poczuła się przyjemniej, było jej ciepło.
–Moja mama to kiedyś nosiła. –przerwał ciszę. Nie patrzył na nią. Patrzył przed siebie, a ona na niego. W jego oczach pojawiły się kropelki łez. Pokiwał głową, po czym opuścił ją w dół, wydawało się, że za wszelką cenę próbował wyrzucić wspomnienia ze swojej głowy.
-Przepraszam. –szepnęła. Złapała za końcówki palta i była gotowa je zdjąć, kiedy nagle Harrison ją zatrzymał.
-Nie … Tobie i tak bardziej w tym do twarzy. –uśmiechnął się delikatnie. Zauważając zmieszanie dziewczyny powrócił do dalszej wędrówki.
Nie minęła godzina a doszli do wysokiego urwiska. Widok był niesamowity. Słońce powoli zachodziło za horyzontem. Pod nimi biegła rzeka, którą ona lubiła nazywać „Szeroką”, gdyż rzeczywiście taka była. Przejrzysta, czysta woda płynęła sobie powoli robiąc przy tym przyjemny szelest. Kiedy ona zapatrzona na otaczającą ją przyrodę, Harrison wyciągnął jeden z kocy i rozłożył go przy skraju urwiska. Wyciągnął z torby różne nasiona i paczkę toffi. Powiedzieć, że cukierki wyglądały apetycznie było by kłamstwem. Pod wpływem wysokiej temperatury rozpuściły się całkowicie. Elisabeth zaśmiała się cicho i rozsiadła się wygodnie.
-Widok jest rzeczywiście ładny.
-Nie dla widoku tu jesteśmy. –powiedział, siadając obok niej jednak wciąż trzymając między nimi dystans.
-Nie? – zapytała zdziwiona.
-Nie.
Palcem wskazał jej rzekę. Chciała się odezwać, jednak zrezygnowała. Wiedziała, że zaraz pewnie wszystko jej opowie. Nie myliła się.
-Bo widzisz ta pustynia jednak nie jest taka „samotna”. –jej oczy zaświeciły się i zwróciły ku niemu. -Są tu jeszcze wielbłądy. Stado wielbłądów. Przychodzą tutaj co wieczór, aby się napoić, gdyż jest to jedyne miejsce w którym są bezpieczne przed drapieżnikami. –odgarnął grzywkę z czoła, po czym wziął do rąk miskę z ziarnami słonecznika. –Trzeba tylko cierpliwości.
Czy była cierpliwa? Zdecydowanie nie. Mijały minuty, które dłużyły jej się w nieskończoność, a po wielbłądach ani śladu. Zrezygnowana położyła się i rozprostowała nogi.
-To może opowiesz mi coś o sobie? –zapytała z nadzieją w głosie.
-Nie wiem czy jest o czym opowiadać.
-No proszę. –złapała go za rękę. Pogrywała z nim, wiedziała o tym. Wiedziała, że miesza mu w głowie ale jeśli miała uciec. Jeśli miała wymyślić plan, który uwolni ją od tego wszystkiego musiała to zrobić. Trzymaj swoich przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Smutne, jednak prawdziwe. To był jedyny sposób, wykorzystać go. Wykorzystać uczucie, którym ją darzy. No właśnie uczucie? Można to było tak nazwać? Coś ich łączyło. Coś czego ta dwójka nie rozumiała, ale było to coś potężnego.
-Kiedy byłem mały moja matka odeszła. Zostawiła mnie z ojcem samych. Do dziś nie jestem pewny co było powodem. –położył się obok niej. Pewnie było ich wiele. –dodał po chwili. –Christopher. Christopher Whittaker tak nazywał się mój ojciec. Pewnie nic ci to nie mówi? No cóż, nazwisko jak nazwisko. Dla normalnych ludzi znaczy tyle co nic. Nie potrafię dokładnie określić czym zajmował, bądź zajmuje, się mój ojciec, ale wiem jedno. Krzywdził ludzi. W najgorszym tego słowa znaczeniu. Mordował ich duszę, pozostawiał puste ciała. Nad jednymi znęcał się psychicznie, bawił się nimi. Zostawiał ich bez niczego. Bez rodziny, znajomych, przyjaciół czy nawet głupiej pluszowej zabawki. Tracili sens swojego życia, a wkrótce także samo życie nie było dla nich niczym wartościowym. Nie chciałem aby ciebie też to spotkało. Chciałem cię chronić, wciąż chcę.
-Dlatego mnie tu zabrałeś? Zabrałeś mnie od znajomych, rodziny, przyjaciół czy nawet głupiego pluszowego misia, nie dając mi nawet szansy się pożegnać? Zostawiając ich w niewiedzy. Pewnie odchodzą od zmysłów. Zrobiłeś dokładnie to co, robi twój ojciec. – mówiła spokojnie. Starając się dobierać słowa jak najprecyzyjniej. Chciała, żeby bolało.
Żeby zrozumiał, co tak naprawdę zrobił. Bawić się uczuciami porywacza. Nie za mądre.
-A ty czym się zajmujesz? –odpowiedział niewzruszony, jakby był odporny na jej słowa lub zwyczajnie nie przykładał do nich większej uwagi.
-
-Wykonuję pewną pracę...
-Ale czym się zajmujesz?
-Myśleniem. -odpowiedziała poważnie po chwili wahania.
Nagle Harrison podniósł się do pionu, jakby coś nagle ugryzło go w kark.
-Już czas. –szepnął, łapiąc Elisabeth za nadgarstek i ciągnąc ją w górę. Na początku był tylko jeden wielbłąd. Średniej wielkości z dużymi garbami. Wyszedł niepewnie zza skał. Rozejrzał się po otaczającym go terenie. Chłopak przyglądał mu się z uwagą, czekając na kumulujący moment. Zwierze zawyło głośno. Był to dźwięk, którego brunetka jeszcze nie słyszała. Bardzo ciężki do pisania, jednocześnie zapierający dech w piersiach. Po chwili wyszedł kolejny, jeszcze następny i następny. W przeciągu minuty na ich oczach okazało się całe stado. Jedne z nich zaczęły pić wodę z rzeki, inne usiadły w niej ochładzając się trochę. Widok był na prawdę nie do opisania.
-Więc przychodzą tu co wieczór? Każdy? –zapytała, wciąż wpatrzona w wielbłądy.
-Każdy. –uśmiechnął się szeroko.
I siedzieli. Podziwiając nie tylko piękny zachód słońca i to jak otaczająca ich przyroda zmienia się wraz z końcem dnia, ale i te duże zwierzęta. Nic nie mówili, nie musieli. Wszystko w tym momencie wydawało się magiczne. Jakby cały świat nie istniał. Byli tylko oni i wielbłądy. Jednak powoli pogoda zaczęła się zmieniać. Pojawiała się ciemna chmura, krańce widnokręgu szarzały, powietrze drżało, nadchodził wiatr. Podmuchy skręcały piasek, tworzyły się lejki, miejscami „wstawały chybkie wiry, podobne do kolumienek cienkich u spodu, a rozwiniętych jak pióropusze w górze”. Tumany pyłu w jednej chwili zakrywały niebo i słońce, powstawał rudy mrok. W powietrzu czuć było woń czadu węgli, a po chwili gruby piasek opadał. W powietrzu zostawał czerwony pył, pokazywała się chmura, z której wystrzelały dwa słupy przypominające kominy – były to wiry piaszczyste. Następował huk, unosiły się kłujące kłęby żwiru, ogromny wicher wyjąc poruszał masy piasku, słychać było odgłosy śmiechu, szlochu - złudy. Wraz z rozszerzającą się ciemnością pojawiały się grzmoty. Pędziły między pustyniami, silne niczym pękające skały i góry. Od czasu do czasu jaskrawe błyskawice kilkakrotnie rozświetlały czerń pustyni. Po jakimś czasie wiatr ucichał, nastawała cisza i z nieba spadały pierwsze krople dżdżu (zawsze przychodził po huraganie) - najpierw duże pojedyncze, potem mocniej i mocniej. Takie opady zdarzały się raz na kilka lat, napełniały wodę w kanałach Nilu i tworzyły w dolinach pustynnych jeziorka. Elisabeth zerwała się na równe nogi, jedną ręką przytrzymywała kapelusz na głowie, a drugą pomagała brunetowi pakować rzeczy do plecaków i torby. Deszcz rozpadał się już na dobre. Wszystko przemokło w mgnieniu oka.
-Chodź. –złapał ją mocno za rękę i ciągnął za sobą. Biegli, nogi odmawiały im posłuszeństwa. Nagle ona upadła. Ukłucie w okolicy brzuchu ponownie dało o sobie znać. –Kurwa. –przeklął przed nosem. Dokonał szybkiej decyzji zostawiając na piasku plecak i inne torby. Wziął ją na ręce i starał się trzymać w jak najwygodniejszej dla niej pozycji. Kolejny grzmot przeciął ciemne niebo. Bez dłuższego namysłu zaczął biec. Elisabeth zacisnęła swoje dłonie wokół jego karku i trzymała się go kurczowo. W minuty na minutę burza stawała się słabsza. W miarę ubywających metrów, deszcz słabł i na niebo wchodziło słońce. Kiedy wreszcie auto pojawiło się na horyzoncie brunet odetchnął z ulgą. Wsadził obolałą i zmęczoną brunetkę na tylne siedzenie, a sam zasiadł za kierownicą.
-Dziękuję. –szepnęła.
Po wielkim dżdżu jak zwykle nastawała wspaniała pogoda - powietrze stawało się przezroczyste, w nocy gwiazdy na niebie migotały jak diamenty, a od piasków unosił się rześki chłód. Jego oddech powoli wracał do normy. Uspokajał się.
-Chcesz tam wrócić? Po rzeczy? –zapytała cicho.
-Nie. Grunt, że jesteś bezpieczna. Wracajmy do domu. –uśmiechnął się w jej kierunku, co ona odwzajemniła. Ten mały gest znaczył dla niego tak wiele.
- Wiesz co? Oprócz wad, które posiadasz - mam na myśli głupotę i zazdrość - ku mojemu zdziwieniu okazało się, że masz również coś takiego jak zalety. Niektóre z nich to np. głupota i zazdrość. Dziwny zbieg okoliczności, nie?

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny :D fajnie ze tak wszystko rozpiszujesz i genialnie dobrani bohaterowie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że nie masz jeszcze zwiastunu na blogu. Zapraszam więc do mojej zwiastunowni. Zapewniam, że wykonamy zwiastuna o każdej tematyce, dostosujemy się do Twoich potrzeb i będziesz w pełni zadowolona. Pozdrawiam :) http://zwiastunowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny blog :)
    obserwacja za obserwacje ?
    http://justinowa8.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. nowy ulepszony spis fanfiction
    chcesz rozsławić swojego bloga? dobrze trafiłeś wyślij swoje zgłoszenie a dodamy twój blog do naszego spisu i ciesz się większą liczbą czytelników
    zapraszamy także do konkursu na bloga miesiąca lipiec
    zapraszamy
    http://youmyeverything-spisfanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń