sobota, 14 czerwca 2014

006

Richard Nelson poczuł dreszcz i obejrzał się przez ramię. Poczym roześmiał się w duchu i miażdżąc mokre od deszczu kwiaty przedzierał się dalej przez miejską dżunglę. Miał na sobie prążkowany garnitur od Brooks Brothers, a w ręku trzymał czarną, skórzaną teczkę. Spojrzał na zegarek. Jedenasta czterdzieści pięć. Pół godziny do przybycia jego żony. I znowu pojawiło się uczucie niepokoju. Może wróci do domu i odbierze wiadomość, że zatrzyma się dzisiaj u przyjaciółki. Wślizgnie się wtedy na powrót do swojego biura, gdzie będzie miał święty spokój, włoży do odtwarzacza nową płytę Mary-Chapin Carpener i napisze sprawozdanie, które obiecał przygotować na zeszły tydzień. Bez entuzjazmu otworzył drzwi swojego Mercedesa CLA 200. Kochał to auto z całego serca. Długo oszczędzał, aby móc sobie na nie pozwolić. Napajał się wzrokiem przechodniów, współpracowników i miłośników motoryzacji, gdziekolwiek się nie udał. Masywny przód z gigantycznym grillem i wyrazistymi reflektorami, dynamiczna linia boczna z ostrymi przetłoczeniami i sylwetką a la coupe oraz opływowy i idealnie wkomponowany w resztę karoserii tył pracują na zapierającą dech w piersiach całość. Po otwarciu bezramkowych drzwi wszystko jest już jasne - dzięki przeniesieniu deski z klasy A, przed pasażerami rozpościera się krajobraz pełen młodzieżowego charakteru i z nutką elegancji. Co ważne, efektowny styl idzie w parze z odpowiednią ergonomią kokpitu - zegary są przejrzyste, a poza panelem klimatyzacji obsługa przełączników nie stanowi problemu. Całość wykończona jest oczywiście materiałami z najwyższej półki. W mgnieniu oka rozpędził swoje auto do 50 km/h. Silnik wydał z siebie przyjemny dźwięk. Mężczyzna wyciągnął ze schowka paczkę Marlboro i jedną ręką włożył sobie papierosa do ust, a następnie odpalił go zaciągając się tytoniem. Uchylił lekko tylnie okno samochodu i jechał dalej. Nie śpieszył się, nie przekraczał dozwolonej prędkości tak jak miał to w zwyczaju. Londyn o jedenastej był w gruncie rzeczy dosyć spokojny jeśli chodziło o ulicę, jednak po obu stronach jezdni można było zauważyć grupki ludzi zmierzających do klubów nocnych i dyskotek. W radiu rozbrzmiała jedna z wielu metalowych piosenek, których słuchał podczas jazdy. Można by powiedzieć, że Richard Nelson był postacią złożoną, posiadającą dwa zupełnie różniące się od siebie, życia. Był troskliwym ojcem, właścicielem firmy prawniczej, spokojnym i opanowanym człowiekiem, z mroczną przeszłością, gdzie biegał z bronią, wystrzeliwując pociski ku nieznanym mu ludziom. Lubił usprawiedliwiać sam siebie. Wmawiał wtedy sobie, że wszystko co robi, robi dla swoich córek i żony, dla ochrony rodziny. Czy była to prawda? Po części. Nie zdawał sobie jeszcze wtedy sprawy jakie konsekwencje może ponieść, pochopnie nie groźna decyzja. „Raz w to wejdziesz, zostajesz na zawsze.” Chciał z tym skończyć, dostał nauczkę. Układów z takimi ludźmi się nie zrywa. Skręcił ostro w lewo, aby po chwili znaleźć się na drodze jednojezdniowej, gdzie spokojnie mógł rozpędzić się do 100 km/h, co zrobił z uśmiechem na ustach, wypuszczając przez nie dym papierosowy. Z tego miejsca od domu dzieliło go jakieś dziesięć, piętnaście kilometrów, które zazwyczaj pokonuje w mgnieniu oka. Tym razem nie było inaczej. Już po chwili zaparkował swoje czarne auto przed garażem. Mieszkali w bardzo spokojnej okolicy, co dawało mu dość duże poczucie bezpieczeństwa, jednak doświadczenie kazało mu zawsze być ostrożnym i zwracać uwagę na detale. Ich dom wyróżniał się na tle innych. Podczas gdy wszystkie inne miały ciemno pomarańczowy kolor, ten jeden było jasno beżowy. Białe okiennice oraz drzwi dopełniały cały efekt. Mężczyzna wszedł do środka, chowając wcześniej kluczyki do kieszeni marynarki. Przedpokój również utrzymany był w jasnych barwach. Richard odwiesił swoje nakrycie na wieszak i zerknął, w podświetlane małymi lampkami, lustro. Podkrążone oczy i blada cera, świadczyły o przepracowaniu i zmęczeniu. Rzucając swoje eleganckie buty w kąt wszedł po schodach i udał się do swojej sypialni. Nie miał nawet najmniejszej ochoty korzystać z prysznica, po prostu położył się obok swojej żony. Na chwilę przed zaśnięciem, poczuł drobną dłoń otaczającą jego tors.
-Dobranoc Richard. –szepnęła, zmęczonym, zaspanym głosem.



-Veronico podałabyś mi kubek, proszę? –zapytał siadając do stołu. Już po chwili pod jego nosem znalazła się mocna czarna kawa z jedną łyżką cukru. Ten dzień wydawał się dokładnie taki sam jak wszystkie inne. Była godzina dziewiąta rano, kiedy cała, no cóż prawie cała, rodzina Nelsonów zasiadała do stołu, aby wspólnie spożyć pierwszy posiłek tego dnia. Morgan zajęła swoje miejsce, ogarniając swoje długie brązowe włosy na lewą stronę. Przywitała się ze swoimi rodzicami, nalewając swojej ulubionej herbaty, do kubka należącego kiedyś do jej siostry. Miała na sobie strój do biegana, przynajmniej taki wniosek wyciągnęła jej mama. Miała Obcisła czarna koszulka podkreślała jej wręcz idealną figurę pływaczki , zapinana bluza i legginsy w tym samym kolorze współgrały z resztą. Jedyna rzecz nie pasująca do reszty to matowe  martensy.
-Czy to nie czasem buty Elisabeth? –kobieta zapytała siadając obok swojej córki.
-Tak … ja … um. –zająknęła się. –Chciałam po prostu poczuć jakby znowu tu była. –odpowiedziała po chwili i spuściła wzrok, licząc iż to zatrzyma dalsze pytania rodziców, nie myliła się.
-No więc, są jakieś nowe informacje w tej sprawie? –tym razem zwróciła się do swoje męża.
-Nie. –Richard również opuścił głowę, skupiając się na swoim pustym talerzu.
-Musimy ją znaleźć. Ja bez niej wariuję. –uniosła swój wzrok.
-Wszyscy wariujemy mamo! Wszystkim brakuje nam jej tak samo mocno, twoje słowa w tym momencie nie sprawią, że ona się tutaj tak magicznie pojawi rozumiesz?!
-Morgan!
-Nie, mam dość rozumiesz! Dlaczego nic nie robimy do cholery?! –wstała od stołu. –Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar jej szukać! Teraz w tym momencie, wychodzę. –zaczęła biec w stronę drzwi, po drodze zabrała tylko swój portfel i już po chwili trzasnęła za sobą drzwiami.
-Dlaczego jej nie gonisz?! –kobieta również stanęła na równe nogi.
-A jaki jest sens? Jeśli nie potrafi znaleźć jej FBI, policja ani prywatni detektywi naprawdę myślisz, że zrobi to dwudziesto dwu latka? –odpowiedział, biorąc łyka kawy.
-A więc to tak. Po prostu się poddamy? Zawsze to robisz Richard! Poddajesz się, kiedy coś idzie nie po twojej myśli… -otarła łzę, spływającą po jej policzku. –Ale tym razem to nie jest jakaś pieprzona sprawa w sądzie czy wynik w grze w karty, tu chodzi o naszą córkę. Elisabeth. –położyła nacisk na jej imieniu, dokładnie zdając sobie sprawę jaką przykrość sprawia swojemu małżonkowi. –O twoje oczko w głowie, twoją małą dziewczynkę. –jej oddech unormował się. Usiadła z powrotem na krześle i splotła ich palce. Żadne z nich nie powiedziało nic więcej, siedzieli pusto patrząc się na swoje talerze.


-Ty jesteś Charles? –zapytała, ocierając pot ze swojego czoła.
-Tak, a ty to? –wziął do ust papierosa po czym zaciągnął się dymem.
-Morgan. Morgan Nelson. –wyjąkała, z trudem łapiąc oddech. Chłopak momentalnie uniósł ku niej wzrok. Stali przez chwilę w milczeniu, patrząc się na siebie nawzajem, czekając aż ktoś w końcu przełamie lody i się odezwie.
-Są jakieś nowe informacje? –powiedział w końcu, z nadzieją w głosie. Nie odpowiedziała. Pokiwała tylko przecząco głową.
-Musimy coś zrobić. –wyszeptała.
-Morgan może zostaw to odpowiednim ludziom?
-Odpowiedni ludzie jakoś nie wnieśli nic istotnego do dochodzenia! Jedyne co robią to rozważają miliony bezsensownych opcji czy przyczyn porwania zamiast jej szukać! Czy tylko ja to widzę?!
-Mi też jej brakuje. –ponownie zaciągnął się nikotyną, opierając się o maskę samochodu.
-Co?
-To twój sposób radzenia sobie z tym wszystkim, złość. Mój widzisz jest inny. –zgasił papierosa, po czym wyciągnął z paczki kolejnego, wcześniej częstując dziewczynę. –Alkohol, fajki, narkotyki. Tak radzę sobie z faktem, że twoja siostra, osoba, którą kochałem i nadal kocham jest teraz nie wiadomo gdzie, nie wiadomo czy wciąż żywa. Myślisz, że nie jest mi ciężko? Jest i to cholernie, ale może to czas po prostu się poddać.
-Ja się nie poddam. Ona nigdy nie zrobiła by tego na naszym miejscu.
-Jesteś pewna? Jesteś pewna, że znałaś Elisabeth, aż tak dobrze? Bo moim zdaniem, ona kazałaby nam żyć własnym życiem. Była moją przyjaciółką praktycznie od przedszkola. Tego dnia, kiedy została porwana, my… -zająknął się. –Coś się wydarzyło… coś na co czekałem bardzo długo… Naprawdę wolałbym aby była tutaj teraz z nami.
-Jesteś naćpany? –krzyknęła. -Bredzisz bez sensu! Nie wierzę, że moja siostra zadawała się z takim dupkiem jak ty! Mam was wszystkich kurwa dość! –wyrwała pudełko z jego rąk i odeszła szybkim krokiem w przeciwną stronę. Obiecała sobie, że nie będzie już płakać, jednak w tym momencie było to naprawdę ciężkie. Zrozumiała, że jest bezsilna. Cokolwiek powiedział przyjaciel jej siostry, tata, policjanci czy wszyscy inni, jedyne co mogła zrobić to czekać. Mieć nadzieję, że pewnego dnia wszystko się wyjaśni, wróci do swojego porządku. Zmierzała szybkim krokiem w stronę domu. Papierosy schowała do kieszeni, kaptur wsunęła na głowę i odgarnęła łzy z policzków. Ku jej zdziwieniu kiedy otworzyła frontowe drzwi, nie zastała nikogo w domu, pomimo butów wciąż stojących w tym samym miejscu, w którym zastała je rano. Wzruszając ramionami, usiadła na swoim stałym miejscu, opierając się łokciami o blat stołu.

-Błagam cię Richard możesz mi chociaż powiedzieć co tu robimy? –zapytała okrywając się szczelniej, cienkim białym sweterkiem.
-Nie teraz Ver. Nie teraz. –prawie krzyczał z podekscytowania, jednak na jego twarzy można było zauważyć nutkę obawy.  Nie znalazł tego, czego szukał, w jednym pudle, zabrał się więc do szperania w następnym. Rzucił jej przelotne spojrzenie i grzebał dalej. Uśmiechnął się niespodziewanie i przez krótki straszliwy moment Veronica myślała, że z niej kpi. Ale nie, on po prostu znalazł to, czego szukał – zniszczoną skórzaną kurtkę. Wyciągnął ją triumfalnie ze skrzyni. Włożył kurtkę. Rozwiązał krawat i rozpiął górny guzik eleganckiej, białej koszuli.
-Idę do domu. –powiedziała, starając się zwrócić na siebie uwagę męża. –Jeśli mi nie powiesz w tym momencie o co chodzi to obiecuję, że wyjdę. - Richard nie odpowiedział, tylko wyciągnął starą i zniszczoną szewską ławeczkę, usiadł na niej i ściągnąwszy eleganckie buty i skarpety, zaczął masować sobie stopy. Jakby zamierzał przebiec maraton. -Oh gdybym choć przez chwile potrafiła być taka jak ty.
-Jak ja? –zdziwiony, podniósł wzrok.
-Gdybym umiała oczarować cię słowami, zmusić do pomocy … Dałabym wszystko za to, żebyś zrobił, co chcę, ale nie potrafię. Potrafię tylko prosić. Mogę tylko powiedzieć ci, czego potrzebuję i modlić się, żebyś mi pomógł. Widzisz z tobą nie da się rozmawiać. Taki już jesteś. A ja nie.
Wyciągnął suche robocze skarpety i wysokie, czarne, skórzane buty, które wreszcie odnalazł.
-Zadzwonię do biura. –powiedział po chwili – i wezmę kilka dni urlopu. A ty też lepiej znajdź jakieś wygodne buty. Zawsze podobałaś mi się w szpilkach, ale mam przeczucie, że sporo się dziś nachodzimy.
-O czym mówisz Richard?
-Mówię, że będziemy jej szukać. Razem.

-Jeszcze dzisiaj rano mówiłeś, że nic nie mamy a teraz? –krzyknęła za nim, wchodząc do domu tylnim wejściem.
-Tato? –Morgan poderwała się na równe nogi, złapała ojca za rękę
-Ubierajcie się, obie. –powiedział stawiając gwałtowny krok w przód. Otworzył swoją teczkę i wyciągnął z niej wszystkie rzeczy. Wbiegł na górę i udał się do swojego biura. Spod biurka wyciągnął przymocowany od spodu policyjny pistolet. Przypiął go do paska z tyłu spodni. Zabrał jeszcze parę istotnych rzeczy i powrócił do swojej żony i córki, które od razu zasypały go milionem pytań.
-Po prostu, nie teraz dziewczyny. –odpowiedział zamykając swoją teczkę. –Czas jechać.
Bez zbędnych tłumaczeń wsiadł do swojego auta, założył czarne okulary i odpalił silnik. Nacisnął ręką klakson, który wydał z siebie głośny dźwięk.


                                                       ~*~


-Dobrze się czujesz?
-Nic mi nie jest … - skłamała, odkładając książkę na swoje kolana. Harrison usiadł po drugiej stronie ławki i zaczął się bawić swoimi palcami. Chciał coś powiedzieć, jednak przerwała mu. –Nic mi nie jest, na pewno. –powtórzyła. Siedzieli jeszcze przez chwilę w ciszy, z głowami w dół. Można było wyczuć rosnące pomiędzy nimi napięcie. Oboje chcieli coś powiedzieć, jednak nie byli przekonani co. -Nie zastanawia cię nigdy, dlaczego stworzono nas z ograniczoną zdolnością przeżywania przyjemności, ale nieograniczoną zdolnością przeżywania bólu? Nasz pułap przyjemności jest niski, za to dolna granica bólu ciągnie się bez końca. –powiedziała po chwili, ukradkiem zerkając na chłopaka.
-Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. –odpowiedział, zaciskając pięści a jego oddech przyśpieszył. Jego emocje zawsze górowały nad rozsądkiem i rozumem. Łatwo dał się im ponosić, aby po chwili nieuwagi zrobić coś głupiego i bezsensownego, jednak zawsze potrafił podnieść się po upadku.
-Więc wypuść mnie do domu. –szepnęła cicho, oplatając kolana rękami i opierając na nich brodę.
-Nie mogę tego zrobić. –zacisnął powieki i wypuścił powietrze przez usta. Jego zdenerwowanie zauważyła wręcz od razu. Można by powiedzieć, że po całym czasie spędzonym z Harrisonem, potrafiła wyczuć kiedy zakończyć daną rozmowę bo nie wyniknie z niej nic dobrego, jednak tym razem stawka była zbyt wysoka.
-Jesteś świadomy tego, że mnie szukają prawda? – zmieniła pozycję, przysuwając się bliżej chłopaka. Nic nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko dumnie, jakby pewny swojego triumfu, mimo jakikolwiek działań ze strony policji czy wydziałów specjalnych. –Mówisz, że się o mnie troszczysz … -tym razem spróbowała iść inną drogą. –Że nie pozwolisz mnie skrzywdzić … -ale czy warto było grać na jego uczuciach, poczuciu winy? –A sam wyrządzasz mi krzywdę. Trzymając mnie tutaj.
-Tutaj nie chodzi o miejsce, Elisabeth! –zerwał się nagle na równe nogi, zaciskając pięści jeszcze mocniej niż parę sekund temu. –Tu chodzi o ciebie! Tutaj zawsze chodziło tylko i wyłącznie o ciebie! –uderzył w belkę podtrzymującą dach, a ta skrzypnęła osuwając się o parę milimetrów. Brunetka podskoczyła i wystraszona, znów przyjęła obronną pozycję. –Ty nic nie rozumiesz prawda? –zapytał już znacznie łagodniej. –Ja cię chronię, kurwa. Cokolwiek sobie o mnie myślisz od początku do końca nigdy nie byłem dla ciebie nie miły, nie zauważyłaś tego? Nic, kurwa nic nie wyprowadza mnie bardziej z równowagi niż twoja ślepota na tą całą popieprzoną sytuację. –mimo doboru i przekazu słów jego głos wciąż był spokojny. Patrzył teraz pusto na horyzont, nie odzywając się więcej. I nagle zrozumiała. Wszystko co przed chwilą powiedział, nagle miało sens. Incydent w łazience, to jak ją traktował, dbał aby się nie nudziła, dawał jej jedzenie i picie, sam to wszystko zbudował. Może w ten sposób ukazywał emocje? Chciał jej wynagrodzić porwanie? No właśnie.
-Jest jeszcze jedna rzecz, o którą chciałabym zapytać. –odezwała się po chwili. W oczach miała łzy, ale za wszelką cenę starała się nie rozpłakać. Harrison skinął głową, zwracając się ku niej. –Po co to wszystko? Po co mnie porwałeś?
-A to moja droga, niech będzie dla ciebie zagadka.
-Dlaczego mi po prostu nie powiesz?! –przegrała. Łzy pociekły po jej policzkach, kiedy z impetem uderzyła swoimi drobnymi dłońmi o ławeczkę. Zrobił duży krok, aby po chwili upaść tuż przed nią na kolana. Złapał jej twarz i przybliżył do swojej.
-Robię to dla ciebie Beth. Pewnego dnia wszystko, powtarzam wszystko, ci wyjaśnię. Masz na to moje słowo.



---
Hej, no wiem wiem wiem. Za krótki! Ale mam tyle pomysłow teraz, że sama niezbyt je ogarniam i musze poukładać je sb w głowie. Rozdział jest nie sprawdzany, więc wybaczcie błędy (jeśli są). Dedykuję go Pepe, za cudowny rozdział cienia i za to, ze przez nią nie spałam całą noc :)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz